O Judith pisałam już wcześniej. O Judith można by napisać książkę. Judith jest menadżerem farmy w Lufubu, a ostatnio także menadżerem domu zakonnego. Pracuje siedem dni w tygodniu. Wstaje zanim niebo pomarańczowo-czerwonymi pastelami zapowie wschód słońca i kładzie się spać, kiedy gwiaździsta noc zdąży ochłodzić nagrzaną po dniu ziemię.
Judith jest jak afrykański księżyc kładzący się na horyzoncie, od
którego nie można oderwać oczu. Tak jak nie można go oderwać od uśmiechu
Judith. To uśmiech, który nosi na swojej czekoladowej twarzy cały
dzień. To uśmiech, który nie jest wyciągany z kieszeni na specjalne
okazje, a zamykany na guzik kiedy zmęczenie chce wyłożyć ciało na łóżko.
Judith
przynosi mi banany kiedy jestem chora. Robi masaż, kiedy malaria
napełnia rozżarzonym węglem moje kości. Wydziera kartkę z zeszytu i
pisze „Happy Birthday”, kiedy dowiaduje się, że mam urodziny.
Radość
Judith nie płynie z prestiżowej pracy, z pięknie urządzonego pałacu.
Mieszka w murowanym domu, w którego kranach płynie bieżąca woda. Tak. To
czyni ją w Lufubu bogatszą. Ale nie to jest źródłem jej radości. Myślę,
że kilkanaście procent jej uśmiechu to afrykańska krew, która płynie w
jej żyłach. Ale wiem, że najważniejszym kawałkiem tej tajemniczej
dobroci jest jej pełna zaufania relacja do Boga.
Do
pewnej rozmowy z Judith nie wierzyłam, że Afrykańczyk może powiedzieć mi
coś pięknego o Bogu. Judith nauczyła mnie nowej modlitwy, którą teraz
staram się rozpoczynać każdy dzień misji.
W ciągu kilku tygodni pytałam Judith rano: „Judith. Jak Ty to robisz, że
ciągle się uśmiechasz, ciągle wszystkim pomagasz, masz tyle siły i
cierpliwości do innych”. I zabił dźwięk dzwonka, który wezwał mnie na
obiad. I zawołała mnie Matylda do office, bo dzieci do nauki coraz
więcej. I zawołał mnie Father, żebym dowiedziała się jak zakręcić tank z
wodą. Nie usłyszałam odpowiedzi. Aż do wczoraj, kiedy w końcu mogłam
znaleźć czas na rozmowę.
„I'm just praying”
(Po prostu się modlę). Ale jak?. Nie pozwalam skończyć tematu.
„Codziennie, kiedy budzę się rano, to proszę Boga: Make everyone happy.
Make nobody sad (Czynić każdego szczęśliwym. Nikogo nie czynić
smutnym)".
Tak oto modlitwa Judith zagościła w moim programie po pierwszym dźwięku budzika.
„Boże.
Niech dzisiaj nie uczynię nikogo smutnym, a każdego kogo spotkam
uczynię szczęśliwszym. Proszę o serce, które będzie jak afrykański
księżyc, utulające swoim ciepłem strudzonego wędrowca w drodze do
Ciebie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz