środa, 18 września 2013
Polska sobota
Kiedy byłam małą dziewczynką zawsze kojarzyłam sobotę z porannym budzikiem, szorowaniem dywanu, siatkami wypełnionymi zakupami. Polska sobota. Ludzie biegający tam i z powrotem. Szybkie pozdrowienia. Brak miejsc na parkingach przy supermarketach. Świeże wędliny w sklepach mięsnych. Ale mimo zlania potem ten dzień miał w sobie coś wyjątkowego. Tak jakby do codziennie granej tej samej melodii dołożyć raz na tydzień inną kartę z nutami.
Kiedy byłam na studiach tęskniłam za polską sobotą. Czas od poniedziałku do niedzieli kroczył sumiennie po wykładach , a weekend w większości zaczynał się staniem w kolejce na PKP: -Poproszę bilet tam i z powrotem. Tam: Piątek, z Powrotem: Niedziela Tydzień stracił swoją dobrze znaną melodię.
Moja pierwsza sobota w Lufubu. Budzik dzwoni po 6 godzinach snu. Przez pół godziny próbujemy go przekonać z Agnieszką, że jeszcze nie czas. Nieubłagalny zawodnik. Poddajemy się i wypełzujemy spod zielonej moskitiery. Śniadanie a po nim rozpoczynamy odpajęczynianie domu. Agnieszka żegna pająki miotłą na suficie, a ja klapkiem na ziemi. Z pogrubioną podeszwą o około 20 dorodnych pająków wychodzę na czerwoną drogę. Biedronka, karta płatnicza i wózek wypchany kolorowym jedzeniem? Nie. Jedna ręka uniesiona w górę kołysze wytłaczankę jajek, a druga próbuje nie obijać nogi reklamówką z jeszcze ciepło wypatroszonym kurczakiem.
Kiedy byłam w szkole średniej w soboty prowadziłam zbiórki zuchowe. Krótko przed wyznaczoną godziną pojawiałam się na horyzoncie wzroku, dziewczynek ubranych w szare mundurki. Zaczynał się wyścig pomarańczowych berecików łagodzonych zuchową, zieloną chustą. Wskok na ręce, obrót, zeskok. Następna.
W moją pierwszą sobotę w Lufubu idę do oratorium. Dzieci na początku nie jest zbyt dużo więc rozlewam kredki na stół. Rysunki składają się ze składników, rysunki-sałatki. Widzę dom, człowieka, afrykańską chatę, mango, banana, czasem samochód. Po oratorium zamykamy bramę. Zaczyna się wyścig. Która czarna ręka wślizgnie się jako pierwsza w białą rękę. Ruszamy kurząc razem z dziećmi drogę prowadzącą do wioski.
To tylko jeden z pierwszych dni w Afryce.
Tak naprawdę nic wyjątkowego.
Dzień jak dzień.
Sobota jak sobota.
Jednak dzięki temu dniu, mając już swój kąt, poczułam się tutaj po raz pierwszy jak w domu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Olu, witaj w DOMU... Twoim Domu na Ziemi:)
OdpowiedzUsuńale super, cieszę się, że spełniasz swoje, ale i ich marzenia. jestem dumna.
OdpowiedzUsuńOlunia :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :* Darus
OdpowiedzUsuńTam Twój dom gdzie Twoje serce :) :* JW
OdpowiedzUsuńw Biedronce nie przyjmują kart płatniczych
OdpowiedzUsuńPowiem Ci Olu, że jestem pod coraz większym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńJak Ty fajnie piszesz ! A wiesz, że ja sporo czytam :)
Pozdrawiam serdecznie.Monia
Droga Olu :)
OdpowiedzUsuńJesteś wyjątkowa!
Byłaś taka od zawsze! Pamiętam jak siedziałyśmy w jednej ławce, a Ty nieustannie się chichrałaś ;) Zawsze miałaś w sobie tyle radości, ciepła i miłości dla każdego. Pamiętam też ten wyjątkowo dobry kontakt z dziećmi. Przesyłam Ci moje modlitewne wsparcie :)
Paulina
Łapiesz chwile i pięknie, wręcz poetycko umiesz je zatrzymać i oddać słowami.
OdpowiedzUsuńCzytam i czuję, jak szeroko masz otwarte serce na ludzi dookoła i każde pojedyncze doświadczenie, w którym uczestniczysz. Zachwyt, wdzięczność i wzruszenie :* Dziękuję, Olu.
Niech Ci się dobrze żyje w nowym Domu :-)
52 year-old Community Outreach Specialist Perry Bicksteth, hailing from Quesnel enjoys watching movies like Where Danger Lives and Skiing. Took a trip to Kenya Lake System in the Great Rift Valley and drives a MR2. zobacz tutaj
OdpowiedzUsuń